29 kwietnia 2022

Pora na świętowanie



NIEBO 

przegląda się w oczach ziemi

tak jak ja 

przeglądam się w oczach tych, 

którzy we mnie uwierzyli




Bardzo długo trwało, zanim siebie polubiłam. 

Uwierzyłam w to , co mówili inni tak bardzo, że 

o mało sama siebie nie zniszczyłam z tego „nielubienia”. 

A jednak Los -  Bóg - chciał inaczej.

 Powstałam jak Feniks, w nowej lepszej - chyba 

najlepszej z możliwych - odsłonie.

 Powoli, powoli - ci którzy uczyli mi siebie nienawidzieć wracają.

 Nie wszyscy -  poza tymi, którzy tak bardzo uwierzyli 

w tamtą Gabrysię, że wolą nie przyjmować do wiadomości 

nic innego. 

Tak wygodniej czasem - nie zabraniam.

 Każdy ma prawo do swojego życiowego komfortu.

Każdy ma prawo do swojego błotka - hipopotam też.

Nikt go nie zmusi by spojrzał w słońce. 

Jednym do życia potrzebne jest słońce, innym błotko. 


A teraz pora na ŚWIĘTOWANIE 








26 kwietnia 2022

Prawda zawsze się obroni






Siedziałam dzisiaj na Izbie Przyjęć - czekając na ocenę
mojego nieszczęsnego „woreczka” który ostatnio uprzykrza
mi życie. Czy zostaje ze mną? - Na szczęście zostaje

Nie bolało ,więc czas oczekiwania mijał mi spokojnie na obserwowaniu ludzi i wydarzeń.
Obok mnie siedział pan , którego zakwalifikowałam do kategorii delikatnie mówiąc - nie dbających o siebie.
Siłą rzeczy słyszałam jego rozmowy przez telefon.
- Spadłem ze schodów, mam złamane żebra, wstrząs mózgu … tak tak potknąłem się i spadłem u siebie w domu.
Pierwsza moja myśl „ z pewnością nie na trzeźwo”
Ubrany był , wiecie tak bez składu - no cóż będę owijać w bawełnę „ menel” pomyślałam.
Ale pomyślałam też, że sporo znajomych ma , jak na menela…
Kolejna rozmowa - ten „bemol" musi być usunięty, całą noc przeglądałem te nuty , to nic a nic nie pasuje - weź przyślij mi to w całości jeszcze raz, muszę się temu przyjrzeć…"
Oceniłam… po wyglądzie, po złamanych żebrach…
Zakwalifikowałam… ależ mi było wstyd.
A to roztargniony pan muzyk, który może patrząc w nuty fiknął
i poleciał ze schodów.
Znowu kolejna lekcja.

A potem przyszła refleksja.
Ja też byłam kiedyś oceniona, zakwalifikowana i potępiona.
Przez bardzo dużo osób z mojego „ przeszłego życia” .
Powoli , powoli prawda się zaczyna bronić.
Lata mijają i wszystko powoli się wyjaśnia.
Wiem ile padło złych słów na temat mojej osoby - bo wiem,
jakimś cudem zawsze o tym się dowiaduję.
Niektórzy mnie za to przeprosili inni jeszcze nie.
Nie mam żalu, bo każdy może się pomylić - tak ja dzisiaj.
Ja mam czas, a PRAWDA robi cierpliwie swoją robotę.
Tak - jak i ja...

23 kwietnia 2022

Kochane zdrówko i dwa różne szpitale - jak to jest pracować z powołania



Okazuje się kochani, że mając na „ karku” prawie 6 „krzyżyków” człowiek nie zna jeszcze siebie do końca.


Ostatnio dowiedziałam się :

Dzięki kremówce - że mam woreczek żółciowy, a  dzięki wnikliwej diagnostyce kręgosłupa - że mam w głowie „coś”.

Ale po kolei.

 

Kremówka była zjedzona ( o zgrozo) w Wielki Piątek 

i już w sobotę w nocy odwiedziłam Szpital Miejski w Tychach , który miał ostry dyżur.

Tam doznałam szoku związanego z tym, że zobaczyłam 

na własne oczy ( zapłakane już potem) najbardziej koszmarne

 z koszmarnych, podejście do pacjenta. 

Pielęgniarka z nerwów podarła papierek wychodzący z ekg 

i właściwie nikt się o niego nie upomniał

 ( byle w papierach zanotowano, że zrobione) 

Na moje pytanie - czy lubi swoją pracę , odpowiedziała z obrzydzeniem, że tak - ale jak nie musi pomagać bezsensownie. 

Jeśli postać skulona w pół z bólu , nie potrafiąca się wyprostować, jest bezsensowna, to jaka pomoc jest sensowna? 

Nie miałam już  siły pytać.

 Marzyłam o tym, że pani doktor chłodną dłonią dotknie mojego brzucha i stwierdzi, co to tak boli, podczas gdy ona nawet nie wstała zza biurka. 

Potem ze zdziwieniem pielęgniarka odnotowała ,że mam ciśnienie 200 - czym ja akurat zdziwiona nie byłam. 

Kiedy już wysłuchałam wszystkich obelg i zarzutów, że nie mam co robić tylko kombinuję, powiedziałam z płaczem, że chcę na własną prośbę wracać do domu. 

Nie niestety, krew pobrana , wenflon w ręce - 

„ siedź babo, a nie marnuj pracy innych” 

Skończyło się na kroplówce z Pyralginy i wypisie, z którego wynika że leczę się na nadciśnienie i niedokrwienną chorobę serca ( WOW)

Pociecha była taka, że za dwa dni miałam planowy pobyt na oddziale neurologicznym Szpitala Wojewódzkiego w Tychach 

i pomyślałam z nadzieją w sercu, że jak dożyje i przyjdę tam z bólem brzucha, to może się ktoś nim zainteresuje. 

Bo nadzieja przecież umiera ostatnia. 

I BUM - STAŁO SIĘ 

Trafiłam na oddział, a tam…. 

siedzę i patrzę, gdzie jest haczyk, gdzie jest ukryta kamera , 

lub - jak napisała moja kuzynka „ ty się dowiedz, czy ten szpital nie jest prywatny”.

Nie będę się rozpisywała, bo nie ma takich słów żeby mogły oddać to, co tam zobaczyłam. 

Od pani Ordynator - po salowe , każda powtarzam KAŻDA z pracujących tam osób na 100% kocha to co roby i robi to z POWOŁANIA

Krzątające się pielęgniarki, opiekunki i salowe przypominały mi takie radosne aniołki, które mają niewidoczne skrzydła. 

Chorych leżących - na oddziale była przewaga, jak to na neurologii. 

Słyszałam tylko „ Słoneczko” . Kochanie” a gdy pierwszy raz wychyliłam się na korytarz , żeby sprawdzić gdzie jest WC 

- nie wiem skąd ale było przy mnie chyba z 5 tych „aniołków” 


Czasu nie marnowałam, a na pisaniu trudno było się skupić


Na pożegnanie powiedziałam tylko, że Leśną Góra jednak bajką nie jest i tak zakończył się mój diagnostyczny pobyt, 

na którym dowiedziałam się o „ cosiu” w głowie, którego co jakiś czas mam obserwować. 

I jeszcze jedno kochani , to że „ coś” jest niegroźny, potwierdził bardzo staaaary tomograf głowy sprzed 11 lat, który znalazł mój mąż razem z płytką. Słowo daję - ja bym tego nie znalazła. Przyznam, że całą noc nie dałam spać św. Antoniemu i pewnie zrobili to razem , bo też miałam wizję że cała komoda 

jedzie do szpitala :)

Nie wyrzucajcie starych wyników - bo to może być kiedyś BARDZO ważne i uratować przed dodatkowymi , niekoniecznie komfortowymi badaniami

Zapomniałabym napisać, że oczywiście od razu dostałam skierowanie na USG brzucha, na którym stwierdzono błotko 

w woreczku i kremówka -no... nie pomogła. 


Trzymaj się Gabryśka  diety, a nie kremówek ci się zachciewa

Winowajca

A może i dobrze się stało? Teraz przynajmniej wiem

 o istnieniu błotka, które niekoniecznie lubi to, co ja :)
 


12 kwietnia 2022

Odchudzeni - MY i wątpliwe "wsparcie"




Kiedy poznaliśmy się 18 lat temu,  mój mąż ważył dobrze ponad "setkę". 

Wielkie serce musi mieć wielkie opakowanie - przecież. 

Ja miałam wtedy tyle psychicznych i fizycznych  sił, by udźwignąć zaledwie 45 kg.

Tak zaczęła się nasza historia .

Kiedy już moja waga i psychika stała się bliższa ludzkim normom 

- jego nie malała, a wręcz odwrotnie. 


Potem doszła moja szalejąca tarczyca, która po fazie nadczynnej

 i powtórnym drastycznym spadku wagi , przeszła w stan zwany Hashimoto

 i sprawiła, że kilogramów mi sporo przybyło. 

Jednak mimo większej wagi, czułam się lepiej - więc dałam spokój. 


Mój mąż zaliczył jedną nieudaną próbę odchudzania, w jednej z sieciowych 

poradni dietetycznej, faszerującej suplementami. 

Zeszła woda, wraz z wszystkimi minerałami, co skończyło się zabiegiem ablacji

 ( ratującym serce przed migotaniami przedsionków) 

Temat odchudzania został zamknięty. 

Nie wracaliśmy do niego, do momentu gdy przeszliśmy obok naszej ukochanej znajomej  Dusznik - kompletnie jej nie poznając. 

Okazało się, że pod okiem dietetyka zgubiła 30 kg i tryskała wprost energią.


Ja zainteresowałam się tematem, gdy przeczytałam, że pan dietetyk

 daje radę Hashimoto i nadwrażliwym jelitom. 

Mąż - nagle ni stąd ni zowąd powiedział - wchodzę w to.

 ( A jak wiecie - facet , albo postanawia SAM  - albo wcale ) 

I tak w lipcu ubiegłego roku rozpoczęła się nasza przygoda  

on -line z panem dietetykiem, aż z Kłodzka .



Tyyyyle mamy jadłospisów :) 


Nie będę się rozpisywała - pokaże Wam zdjęcia, bo cel mojego wpisu jest trochę inny. 


Gdy zaczęłam tracić pierwsze kilogramy, nie posiadałam się ze szczęścia 

i mój mąż także. 

Jemu jeszcze trochę planu  zostało, mnie już tak bardzo nie zależy, 

ale nie zmartwię się jeśli jeszcze waga pójdzie w dół. 

(Mąż zgubił 35 kg, a ja 13 )

Odzyskaliśmy całe pokłady energii, moja dawka leków tarczycowych, 

zmniejszyła się o połowę i wróciłam do biegania. 

Tylko… jest małe „tylko” … 


Gdy wszyscy gratulują, cieszą się wraz z nami - nagle osoba z rodziny męża 

pisze mu PUBLICZNIE na Fb w komentarzu, że się postarzał, 

ma „zapadniętą klatę” i skóra mu zwisa".

 A i jeszcze - "ma sobie zafundować lifting , bo ma kasę”


Pffffffff 

sporo powietrza mi uszło, zanim odzyskałam głos . 

Odpisałam , że „lepsza jest wisząca skóra, niż kroplówka z powodu chorób związanych z otyłością, a na lifting kasy szkoda, bo my na kasie lubimy spać” 


W odpowiedzi było - niepytany - nie odpowiada , i nastąpiła blokada mojego konta. 


Właściwie już wisiałam nad przepaścią, by za chwilę  zanurzyć się w oceanie  łez, 

ale … nagle przyszło olśnienie, bo  kto w końcu ma problem , my ? 

Radośni , schudnięci , zdrowsi i pełni energii? 

Czy osoba ważąca więcej niż obecnie mój mąż , nie potrafiąca sobie odmówić NICZEGO ? 

I nagle zamiast chęci rozpłakania się , poczułam mega ulgę, 

że to nie ja mam problem. 

Przypomniała mi się też mądrość buddyjskich mnichów, 

Rzeczy są - jakimi są tylko zależy , co my z nimi zrobimy. 


Oczywiście szczera rozmowa z mężem była nieunikniona, bo nie chciałam żeby zwątpił w celowość naszego planu. 



To tyle kochani , na dziś -  bardzo ciekawa jestem Waszych refleksji.

03 kwietnia 2022

O pasji

 

To właśnie TEN MOMENT - gdy czujesz w sobie Bożą iskrę.
Coś stworzysz, a potem z zachwytem, w milczeniu oglądasz swoje dzieło.
I wiesz, że znowu świat stał się piękniejszy... MAGIA