Kiedy poznaliśmy się 18 lat temu, mój mąż ważył dobrze ponad "setkę".
Wielkie serce musi mieć wielkie opakowanie - przecież.
Ja miałam wtedy tyle psychicznych i fizycznych sił, by udźwignąć zaledwie 45 kg.
Tak zaczęła się nasza historia .
Kiedy już moja waga i psychika stała się bliższa ludzkim normom
- jego nie malała, a wręcz odwrotnie.
Potem doszła moja szalejąca tarczyca, która po fazie nadczynnej
i powtórnym drastycznym spadku wagi , przeszła w stan zwany Hashimoto
i sprawiła, że kilogramów mi sporo przybyło.
Jednak mimo większej wagi, czułam się lepiej - więc dałam spokój.
Mój mąż zaliczył jedną nieudaną próbę odchudzania, w jednej z sieciowych
poradni dietetycznej, faszerującej suplementami.
Zeszła woda, wraz z wszystkimi minerałami, co skończyło się zabiegiem ablacji
( ratującym serce przed migotaniami przedsionków)
Temat odchudzania został zamknięty.
Nie wracaliśmy do niego, do momentu gdy przeszliśmy obok naszej ukochanej znajomej Dusznik - kompletnie jej nie poznając.
Okazało się, że pod okiem dietetyka zgubiła 30 kg i tryskała wprost energią.
Ja zainteresowałam się tematem, gdy przeczytałam, że pan dietetyk
daje radę Hashimoto i nadwrażliwym jelitom.
Mąż - nagle ni stąd ni zowąd powiedział - wchodzę w to.
( A jak wiecie - facet , albo postanawia SAM - albo wcale )
I tak w lipcu ubiegłego roku rozpoczęła się nasza przygoda
on -line z panem dietetykiem, aż z Kłodzka .
 |
Tyyyyle mamy jadłospisów :) |
Nie będę się rozpisywała - pokaże Wam zdjęcia, bo cel mojego wpisu jest trochę inny.
Gdy zaczęłam tracić pierwsze kilogramy, nie posiadałam się ze szczęścia i mój mąż także.
Jemu jeszcze trochę planu zostało, mnie już tak bardzo nie zależy,
ale nie zmartwię się jeśli jeszcze waga pójdzie w dół.
(Mąż zgubił 35 kg, a ja 13 )
Odzyskaliśmy całe pokłady energii, moja dawka leków tarczycowych,
zmniejszyła się o połowę i wróciłam do biegania.
Tylko… jest małe „tylko” …
Gdy wszyscy gratulują, cieszą się wraz z nami - nagle osoba z rodziny męża
pisze mu PUBLICZNIE na Fb w komentarzu, że się postarzał,
ma „zapadniętą klatę” i skóra mu zwisa".
A i jeszcze - "ma sobie zafundować lifting , bo ma kasę”
Pffffffff
sporo powietrza mi uszło, zanim odzyskałam głos .
Odpisałam , że „lepsza jest wisząca skóra, niż kroplówka z powodu chorób związanych z otyłością, a na lifting kasy szkoda, bo my na kasie lubimy spać”
W odpowiedzi było - niepytany - nie odpowiada , i nastąpiła blokada mojego konta.
Właściwie już wisiałam nad przepaścią, by za chwilę zanurzyć się w oceanie łez,
ale … nagle przyszło olśnienie, bo kto w końcu ma problem , my ?
Radośni , schudnięci , zdrowsi i pełni energii?
Czy osoba ważąca więcej niż obecnie mój mąż , nie potrafiąca sobie odmówić NICZEGO ?
I nagle zamiast chęci rozpłakania się , poczułam mega ulgę,
że to nie ja mam problem.
Przypomniała mi się też mądrość buddyjskich mnichów,
Rzeczy są - jakimi są tylko zależy , co my z nimi zrobimy.
Oczywiście szczera rozmowa z mężem była nieunikniona, bo nie chciałam żeby zwątpił w celowość naszego planu.
To tyle kochani , na dziś - bardzo ciekawa jestem Waszych refleksji.